Komentarze: 12
Postaram się szybko, bo kurna o 3:30 rano muszę wstać [czyli trza się wcześniej położyć], przed tym muszę się jeszcze spakować [wszystko, wszyściusieńko, co może mi się przydać w ciągu najbliższych dwóch miesięcy na studiach (znaczy się tym kursie przygotowawczym) i poza nimi!! (w tym gary itp.!))], a jeszcze przecie jestem umówiona na dzisiaj z Nat!!!
AAAAAAA!!!!! NIE WYROBIĘ!!!!!!!
Ale zapisać muszę – póki pamiętam :)
Tak więc dzion pierwszy był TRAGICZNY! Dosłownie ARMAGEDON!! Po przejechaniu całej mapy polski w pionie (nocą), obładowane bagażami i wykończone o 5 rano zaczęłyśmy to nieszczęsne szukanie. Okazało się, że żadna babcia nie chciała nas przygarnąć, ludzie się bali / nie mieli miejsca / możliwości. Łaziłyśmy z tymi zarąbiecie ciężkimi plecakami do którejś-tam po południu, nikt nas nie chciał, byłyśmy bez mieszkania i bez pracy, a mi chciało się srać.
Sopot okrążyłyśmy X razy. W końcu stwierdziłyśmy, że bez sensu jest szukanie mieszkania, jeśli nawet nie wiadomo czy znajdziemy prace. Więc zaczęłyśmy poszukiwania pracy. Tachałyśmy się z tymi plecakami kolejne kilka godzin [po dłuższym czasie okazało się, że prawie cały Sopot nas już kojarzy ;)]. Skumplowałyśmy się z pewnymi złomiarzami [w krytycznej sytuacji chciałyśmy nawet spać w ich zakutej blachami dziurze do przechowywania złomu (błagamy ich o udzielenie kawałka dachu, a Ci się śmieją! Myśleli kurna, że żartujemy, no! :> (a było to zaraz po tym jak powiedzieli nam o pracy na helu… znalazłyśmy ogłoszenie, sklep na którym było przyczepione niby nic nie wiedział (oferta oczywiście super! Taka super, że aż dałam znać mamie, żeby tam zadzwoniła). No i tak to… najważniejszym atutem pracy była MŁODOŚĆ i WITALNOŚĆ kurna, ale jak zaczęły się pytania (zwykłe pytania, typu „co tam konkretnie trzeba robić?” a później „takie warunki za sprzedawanie odzieży?!”) koleś się wkurzył i zamiast normalnie coś powiedzieć rzucił słuchawką :> (a kase taką obiecywali, że ŁOOO!))] i tak oto pokierowali by nas do jakiegoś burdelu ;)
Zrezygnowane kupiłyśmy gazetę z ofertami pracy, poczłapałyśmy na plażę i … zaznaczanie, zaznaczanie :>
TRAGEDIAAAAAAAAAAAAA...
Okazało się, że prawie wszystkie oferty są z Gdańska i Gdyni. Ruszyłyśmy na Gdańsk, ale szybko z niego wróciłyśmy ;) Było gorąco jak cholera! My bez jedzenia i bez niczego [a mi dalej chciało się srać ;)]. Od paru godzin czułam się tak strasznie źle… myślałam, że to zwykłe zmęczenie [takie DUUUUUŻE zmęczenie], ale nie! :> Jak nagle RZYGNĘŁAM (już w drodze na pole namiotowe). Pierwszy raz widziałam takie rzygi. Tego dnia zjadłam tylko jabłko. I zobaczyłam je z powrotem. Zapewne calusieńkie. I bez odrobiny wody. To było takie suche i wylatywało tak dużymi, zbitymi kawałkami, że masakra! MYŚLAŁAM, ŻE RODZĘ DROGĄ POKARMOWĄ!! Ludzie siedzący naprzeciwko chodnika na ławkach szybko się zmyli. Myślałam, że w pewnym momencie się uduszę [jak już leciały mniejsze kawałki i nie mogłam ich wypchać (tak jak tej poprzedniej kupy jabłka) masą powietrza]. Łeb mnie bolał przeogromnie i w ogóle… Uhhh – jak sobie przypomne! :)
Rozłożyłyśmy namiot (za który płaciłyśmy jak za trzecią osobę – dobre, co? :D) i runęłam do środka modląc się, żeby po przebudzeniu wszystko przeszło.
I przeszło :) Po 2-óch godzinach roznosiłyśmy po Sopocie nasze CV :) wcześniej się zdołowałyśmy, nigdzie nie było żadnych ogłoszeń – NIGDZIE! Ale okazało się, że jak już gdzieś zaszłyśmy, praca mogłaby się znaleźć :)
Kurde! Miałam się streszczać, a dalej na pierwszym dniu jestem! Łokej, to teraz MEGA-SPIRINCIOR :>
Po 2-óch dniach Krych miał pracę w całorocznej restauracji, a po 3-ech ja w smażalni ryb z widokiem na morze :D [miałam trochę większe problemy – prawie nikt mnie nie chciał, przez to, że od razu mówiłam, że jest możliwość (choć znikoma), że mogę dostać się na międzynarodowe i po miesiącu będę musiała wracać na kurs! (a że podejrzewałam, że szanse są ZNIKOME, mówiłam że jestem na 90% na cały sezon) a po pewnym czasie stwierdziłam, że na pewno się nie dostanę i rozważałam możliwość nieuprzedzania ludzi :> (a tu kurna JEDNAK :) ) A nikt nie chciał brać nowej na pół sezonu. Nikt nie chciał martwić się po tej połowie o znalezienie kogoś. Każdy wolał brać pewniaka]
Pięć metrów od restauracji Krycha :)
W każdym bądź razie pole namiotowe wykupiłyśmy na 11 dni. Pracowałam w drewniano-słomkowej smażalni, gdzie słonko świeciło (chociaż do nas zbytnio nie docierało) i wietrzyk wiał przeogromnie [prosto znad wydm ;)]. Kiedy wszyscy topili się z gorąca (tak, to jeszcze ten upalny, słoneczny lipiec), ja musiałam pożyczyć ciepłe firmowe bawełniane wdzianko ;) Ale przyjemnie było jedynie pod tym względem. Znaczy się fajne było też to, że obsługiwałam Niemców i Anglików :D mogłam sobie pogadać po angielsku troszku :) no i praca nie była aż tak ciężka, chociaż jak wiadomo – każda praca męczy. Stanie za ladą, przyjmowanie zamówień i kasowanie też potrafi zmęczyć ;) Szczególnie kiedy przychodzili dziwaczni i niezdecydowani klienci. Do tego całą rodziną. I cały czas zmieniali coś w swoich zamówieniach, a jak już ktoś postanowił że chce jednak bez surówki, to zapominał która ryba była jego i nie miałam pojęcia jak to przekazać kucharzowi! Kurna.
Ekhm… tia, górna część była napisana przed wyjazdem na kurs :) Jednak nie zdążyłam ;)
Wróciłam sobie na weekend, a w niedzielę znowu :>
Padam ze zmęczenia, dlatego teraz naprawdę mega-szybka relacja, o!
W pierwszej pracy fajne było tylko położenie, dopływ wiatru, klimat itp. itd. No i kucharz podejrzewam, że był fajny, chociaż w ciągu kilku dni nie potrafię ocenić takich rzeczy ;) Najgorzej było z matką właścicielki. Dżizyz! Kobieta była nienormalna! Naprawdę nienormalna! Jak opowiadałam mamie przez telefon jak tam jest i jak się czuję idąc do pracy [a czułam się jakbym szła na jakiś wielki, mega-ważny test!] namawiała mnie, żebym wróciła do domu i nie psuła sobie nerwów czymś takim.
[Ps. Mówiłam już, że kiedy jestem zestresowana robię różne dziwne rzeczy? :> Jestem zakręcona i w ogóle?]
W każdym bądź razie trzeciego dnia powiedzieli, że jest mało ludzi, więc środę mam wolną :> [środa = dzień moich urodzin :>]. Szybko przestałam zastanawiać się, czy to specjalnie (kobita zobaczyła na CV moją datę urodzin i postanowiła dać mi wolne), czy to tylko jeden wielki zbieg okoliczności i poleciałam powiedzieć o wolnym Krychowi :D [który też miał wolne od poniedziałku do środy ;)]. Wieczorem ładowałyśmy na świetlicy komóry. W tym czasie leciał kolejny mundialowy mecz, czeko Krych dosłownie nie znosi ;) Z nudów zajęła się pozdrawianiem wszystkich z Sopotu. Odpisał jedynie K. Okazało się, że jego brat tego dnia pojechał do Sopotu, właśnie gdzieś się pałęta i szuka miejsca do spania. Krychowi przypomniał się nasz pierwszy dzień [o fuj! Fuj!], zrobiło jej się szkoda chopaków i powiedziała, że możemy im pomóc [wkręcić ich na pole namiotowe, czy coś]. Część kolejnego SMSa brzmiała dokładnie „zaopiekujcie się moim upośledzonym bratem” :D Byłyśmy pewne, ze brat jest młodszy! 23:00, stoimy przed molo, patrzymy, a tu podchodzi dwóch 20-paro letnich chłopów, z małymi plecaczkami i browcami w dłoniach…
[przypałowe, pożegnalne zdj. z dnia następnego;)]
Okazało się, że Moss pojechał sobie odwiedzić Hom, wyciągnęli czystą, narąbali się, że HO! W tym stanie wymyślili, że jadą do Sopotu na piwo! :> [głupole!]. Moss jakoś nie przewidział jak skończą się jego odwiedziny, ale nie widzieli w tym żadnego problemu, Hom dał mu swoją bluzę, skarpetki itp., wziął też coś dla siebie i polecieli na pociąg! [no PSYCHOLE! :>] z plecakiem piw :> Śmieeeszni byli :D Przywitane zostałyśmy kupioną specjalnie dla nas czekoladą :D [jakimś dziwnym trafem była to ulubiona czekolada Mossa :>]. Po chwili znaleźliśmy się na plaży. Utworzyliśmy krąg, wbiliśmy piwka w piasek i tak sobie gaworzyliśmy :D Aż nagle zaczęły mi się zwalać na kom SMSy z życzeniami urodzinowymi! 00:01 ;) Lekko wstawiony już Krych tak się na mnie rzucił, że zostałyśmy dosłownie wytarzane w piasku :D A później już w ogóle były fazy :DDD No maaatko! :D Najlepsze było jak Krych [mały, chudy metr-pięćdziesiąt-osiem] pożyczył swój rozpinany polar Hom’owi bueheh [który miał na bank dobre ponad 1,80m!]. Polar kończył mu się razem z końcem klatki piersiowej :DDD W stanie zwykłym padłabym ze śmiechu, a wtedy na fazie… osz-kurna-mać-co-to-było! :DDDD
Chcieliśmy spać na plaży, ale Hom stwierdził, że tam zamarznie, więc trza było znaleźć coś innego. A że pole namiotowe od 23:00 jest strzeżone i wejść można było tylko z odpowiednimi papierami, trza było coś wykombinować… Ostatecznie wylądowaliśmy na wieeelkim, drewnianym statku [dokładnie przy maszcie]. A był to gigantyczny plac zabaw dla dzieci :DDD Skoczyłyśmy oczywiście wcześniej po śpiwory i „pożyczyłyśmy” od namiotowych sąsiadów parę bluz dla naszych przybyszów ;) Śmieeeeesznie było! :D Naprawdę :D Położyliśmy się o 3, a wstaliśmy godzinę później ;) Oczywiście zamarzałam :) Wszyscy zamarzali i byli oboleli. Ale… PRZYGODA, PRZYGODA… tu ru ruru :DDD Krych nagle zaczął krzyczeć, że wschód słońca! Pobiegłyśmy na plażę :D [właśnie sobie przypominam, mruczę i wymiękam ;))))]. Pojawił się Moss. Oczywiście nie wytrzymałybyśmy gdybyśmy nic nie zrobiły :> Zrzuciłyśmy ubrania i wbiegłyśmy do wody :D [przypominam, że to nadal dzień moich urodzin ;)]. Moss zdążył wykrzyczeć tylko, że jesteśmy nienormalne i że nie może na to patrzeć :D [zamarzał ;)] Płynęłyśmy sobie po linii odbijającego się od morza wschodzącego słońca :))))))) [tak, tutaj znów moje mruczenie ;)))]. Powiem szczerze, że po wyjściu z wody zrobiło mi się duuuuuuuuużo cieplej :D [tam, na lądzie]. Resztę dnia przeleżeliśmy na plaży ;) [ja głównie PRZESPAŁAM :D (Ci cały czas na wakacjach, Krych po dwóch dniach wolnego, a ja tam kurna przecie prosto po pracy byłam! Padaka! ;)]
Leżymy sobie obok zamkniętej jeszcze budki z parawanami i leżakami (wypożyczenie 7 zł), a tu nagle jakaś ręka wbija między nami parasol! Wszyscy przerażenie w oczach [mówiące "JESTEŚMY SPŁUKANI!!!"]. Koleś aż zaczął się smiać! :D Okazało się, że pracuje na leżakach [leży cały dzień na plaży i wypożycza leżaki]. Umiera z nudów, więc postanowił sie do nas przyłączyć ;)
Od tej pory...
Parasole, leżaczki... :D
[tutaj Krych dostał czas na rozłożenie leżaka... Wypożyczający Leżaki (ten z wodą, pod parasolem) odliczał (podobno jeden ze sposobów na sprawdzenie IQ ;) - nie wyszło ciekawie :> ale ubaw mieliśmy niezły :D]
Siedzimy sobie. Patrzymy, a środkiem plazy, w naszą stronę podjeżdża jakiś mały, plażowy dżipek, czy coś w tym stylu.
Wypożyczający Leżaki: no tak! WJEDŹ MI W KROCZE!!
Patrzymy, a to sie zatrzymuje centralnie przed nim(!) [tu już wszyscy polew] i mówi, że "przesyłka dla pana"! :D
Wypożyczający Leżaki i przesyłka ;D
Okazało się, że jest na medycynie [kończy już praktycznie]. Sprawdzał każdą rankę, każde znamię i każde odstępstwo na naszym ciele! :D
[taka drobna mania przyszłego zawodu chyba :D]
No i dowiedziałam się wieeelu ciekawych rzeczy na temat... ŚLEDZIONY! :DDDD
Następny dzień do pracy, a piątek znów wolny! [to już było dziwne :>]. Miałam przyjść w sobote, przychodzę, a tam matka szefowej krzyczy, żebym się nie przebierała i czekała na szefową… No ładnie. Piszę do Krycha głupiego SMSa, ze chyba zaraz mnie wywalą, pogadałam z kucharzem, przychodzi właścicielka, siada przede mną i… WYWALA MNIE! Utrzymałam powagę i spokój (ledwo, ale utrzymałam), babka pewnie myślała, że jestem jakaś podłamana, zdenerwowana, czy coś, a ja poczułam kurna taką ULGĘ! :D Nie rezygnowałam i starałam się wytrzymać z tamtą kobietą tylko dla kasy, ale jak usłyszałam, że sami mnie zwalniają… no-żesz! :D Wyszłam z wielkim rogalem na twarzy :D Wiem, przeciętny człowiek by się raczej załamał ;) Ale ja naprawdę wolałabym mieć dużo gorszą pracę, w gorszych warunkach i męczyć się niewiadomojak fizycznie, niż psychicznie. Wystarczy mi drobny stresik przedmaturalny ;)
Doszłam do Krycha [akurat słyszałam jak mówi mamie przez tel,że mnie wywalili], myślała, że będę jakaś podłamana, a usłyszała jedynie gromki wybuch śmiechu :D
Ale ten stan długo się nie utrzymał ;) Po godzinie rozpaczałam, dołowałam się, dobijałam i zastanawiałam CO JA KURDE TERAZ ZROBIĘ?! :\ Jestem w Sopocie. Póki co zarobiłam tylko tyle ile strąciłam na pole namiotowe. Miejsce do spania mam jeszcze na 4 dni. Pracy brak… Rodzinka dzwoni i mówi, żebym się nie martwiła, po kilku dniach zarobiłam 150 zł, mam się zrelaksować, posiedzieć pare dni na plaży, wydać kasę, rozluźnić się i wrócić do domu. Ale kurna NIE! Pojechałam, postanowiłam, że wrócę z pieniędzmi i miałam zamiar tak zrobić :> Zamiast się użalać podniosłam dupsko i poszłam w kierunku jak najdalszym starej pracy ;) [w ciągu tamtych dwóch wolnych dni sprawdzali dziewczynę która zgłosiła się do pracy na cały sezon (a ja myślałam, że ten wolny dzień to taki „prezent urodzinowy” od szefowej buehehe) Ale to nie był jedyny powód :) Głowę daję, że mieli mnie tam za kompletnego kretyna, ale… o tym może innym razem ;)] Tak czy siak – unikałam obszaru pierwszej pracy jak tylko się da :> A jeszcze tego samego dnia ZNALAZŁAM DRUGĄ! :D
Też smażalnia, tyle że tym razem moim miejscem była sama KUCHNIA! :> Powiem jedno: JEDENASTO-GODZINNA MORDĘGA! W 50-paro stopniowym pomieszczonku! Przy samych frytkownicach i bez jakichkolwiek okien, czy wentylacji…
Jeśli chodzi o warunki fizyczne – było nieporównywalnie gorzej, ciężej i w ogóle skrajnie NAJ niepozytywnie, niż w pracy pierwszej. Ale naprawdę wolałam się tam pocić, wolałam być styrana i zmachana, niż być pod nadzorem matki szefowej… No i więcej zarabiałam :D Po pierwszym tygodniu dostałam 360 zł + 20 zł premii! :DDD
Dobrze, że to znalazłam, inaczej dobijałabym się swoim debilizmem do końca życia (po wywaleniu z pierwszego miejsca pracy)
Ale naprawdę – ZE SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆ. Tam mieli mnie za kompletnego debila, niedorozwoja itp. Tutaj za mega-szybko-łapiącą i mega-szybko-uczącą-się, zdolną kobitę (szefowa). Nie wierzyli, że to moja pierwsza praca tego typu. I (kurna) wywalili pewną dziewczynę (pracującą tam już wcześniej) na moje miejsce…
Został Dar i Gocha.
Dobra, ża dużo pisania ;) Nie wyrabiam :D Żeby to chociaż na świeżo było kurna! :>
Czas na ..... :>
Krych bujający się ze mną na konikach :D (przyszykowałam aparat i runęłam konikiem z całej pary na podłoże - nie myślałam, że biedna kobiecina podskoczy aż tak, że wyląduje kroczem na... trzymadełku :DDD)
[to właśnie część ogromnego, drewnianego placu zabaw]
Wieczorki na plaży...
Wracając po 23:00 z pracy :)))))
Uwielbiam to miasto! KOCHAM! Nocą dosłownie ŻYJE :)))) i jest prześliczne :)
Plaże też uwielbiam!! :D
Znalazłam węgorza!!
W kafejce :DDD [sprawdzanie przyjęć na studia]
Tęsknię kurnaaaaaaa :)))))))))
Znalezione później mieszkanko i nasza współlokatorka:)
Ekhm... :>
khm... :D
I darmowy dostęp do internetu (na molo) organizowany przez WP ;)
[z widokiem na morze, którego tutaj niestety nie widać ;)]
z As :DDD
i MY :))))
[kurde, jak ja cholernie tęsknie!!!!!! :]
Ostatni dzień pracy. Rano, przed wejściem, czekając na szefostwo.
Z zewnątrz :)
[tak właśnie - zaczyna się sesja pamiątkowa dnia ostatniego ;)]
Dar
Gocha [mamy kontakt mesowy ;)]
Nat [też super kobiecina!]
Szefowa :)
i dziecię szefowej ;)
[z lewej]
ekhm... :D szefowa i dziecię - jak widać :D
Szefa niestety nie było. Ale kurna... był tak śmiesznym człowiekiem, że szok! :D Na jego widok po prostu nie potrafiłam się nie śmiać :D Miał wieeeelki brzuszek (który zawsze wyciągał na wierzch i masował głupio się ciesząc, albo klepał itp. i powtarzał jaką to ma zajebistą figurę :D i ciągle coś wpierdzielał ;D). Zawsze po godzinie 18:00 biegł wykąpać się w morzu, wracał pod budkę, wyciągał plastikowy widelczyk z zestawu sztućców dla klientów, siadał w kąpielówkach na ławce przed drzwiami dla pracowników i zaczynał się CZESAĆ tym widelcem! :DDD Padałam tam! Dosłownie padałam! :D
Szef: Edzia, z czego się śmiejesz?! :>
Ja: buehehehe
Szef: z mojego grzebienia?
Ja: nie, ogólnie – Z PANA! :DDD
Zawsze jak żartował starał się wyglądać na mówiącego poważnie, choć nie zawsze mu wychodziło ;)
W ogóle… nasze dialogi:
1) Szef: głodny jestem…
Ja: trudno :>
Szef: Edzia, co byś mi poradziła..?
Ja: TAK TRZYMAĆ :DDD
2) Tutaj mnie źle zrozumiał i znów wyszło, że się nabijam z jego brzuszka! :D
szef: gdzie mogę te placki wrzucić? [nie wiedział do której frytownicy, zobaczyłam, że trzyma tylko dwa i pytam…]
ja: a to mają być dla pana, tak?
szef: tak
ja: jak dla pana, to ok., bo tak normalnie porcja składa się z trzech…
szef: hahaha EDZIA!!!
[a mi kurna nie o to chodziło! :D tylko o to, że klientowi nie można zrobić tylko dwóch! :D]
3) Wieczór, tłum się rozrzedził… Szef woła mnie do okienka
Szef: Edzia, chodź no tu
Ja: no?
Szef: to jest pan z komisji do spraw… (jakichś-tam)… podobno z domu uciekłaś
[szczerze mówiąc już tego nie pamiętam, ale każdy utrzymał kamienną, poważną twarz :D]
Szef: numer telefonu do rodziców
Ja: ale my nie mamy telefonu. Żadnego.
Ale najlepsze było jak próbowałam rozdzielić dwa plastikowe talerzyki do surówek. Spieszyłam się strasznie, bo z surówkami byłam w plecy, zaraz miały być wyciągnięte ryby i nie mieliby na co położyć! No to spieszę się, próbuję rozdzielić to paznokciem [w ciągu dwóch tygodni przez moje ręce przewinęło się tyle tych talerzyków, że już przy dotknięciu wiedziałam gdzie są dwa, a gdzie nie :>]. Dalej próbuję rozdzielić talerzyki, wpada szef, patrzy na mnie, patrzy i mówi „EDZIA JEST JAK CZAK NORIS! Z JEDNEGO TALERZYKA POTRAFI ZROBIĆ DWA” :DDDDD
[wtedy byłam strasznie zła przez pewne wydarzenia, ale po powrocie do pokoju (do tego czasu zdążyłyśmy znaleźć mieszkanie (opłaciłam je za pieniądze zarobione w pracy nr 1;) ) leżałam sobie na wyrku, przypomniał mi się ten tekst i tak się zaczęłam śmiać…!!! :D że szok :D sama :D]
Dobry też był Dar. Siedzimy przed budką, z nami Nat i jej chłopak
Nat: Dar, jak wygląda kergulena?
[ten nic (miał fochy jak prawdziwa, stereotypowa, zakochana baba! Jak nie jeszcze gorsze ;) To był dzień focha :)]
Nat: no Daaar… jak wygląda kergulena?
[nic]
Po pewnym czasie
Nat: Dar, jak wygląda ta kergulena?!
Dar: Z TWARZY DO NIKOGO NIE PODOBNA >:-/
[PADŁAM :D]
Fryty oczywiście były kupowane, w torbie, gotowe, pokrojone, zamrożone. Wystarczy podgrzać i gotowe.
Wieczór. Szefostwa nie ma. Przychodzi klient.
Dar poleciał do okienka
ktoś: są frytki?
Dar: tak oczywiście ....... [krzyk] EDZIA!!!!! OBIERAJ ZIEMNIAKIIIII!!!!!!!
ja: cooooooo? znooooowu ziemniaki?!
wystraszony ktoś: TO TO TRZEBA OBIERAĆ?! to ile się czeka?!
Dar: no tak z 30 minut...
...
Dopiero po pewnym czasie mówił zszokowanemu i zrezygnowanemu klientowi, że żartuje :D
Ajjjj... smutno miiii :)
Ostatnie spojrzenie... ....
I powrót deptakiem, wzdłuż którego zorganizowano przegenialną galerię! Nocą wyglądało BOSKO. Potrafiłam przechadzać się tamtędy godzinami. Każdego dnia :)
Za dużo tego wszystkiego, żeby opisać :) Naprawdę za dużo. I oczywiście pominęłam wszystkie NIEciekawe momenty / dni… Przygnębienie, smutek itd. Niestety tego też było sporo… Ale nie żałuję :) Jestem na międzynarodowych. Jestem tam na swoim. Za własne, samodzielnie zarobione pieniądze kupiłam żywnośc (której jeszcze nie zjadłam!), opłaciłam akademik (pierwszy miesiąc) i wytrwałam do dnia dzisiejszego ;)
A pracując na to wszystko miałam okazję zobaczyć morze, o! :D
Nie żałuję :))))
Co do akademika(ku?) ..... ŁOOOOOOOOJ JOJ JOOOOOO JOOOOOJJJJJJJJJJJJJJJ!!!! :DDDDD
[lepszej reackji nie znajdę :>]
Ale o tym następnym razem... :>
Pa robaczki :)